Wyobraź sobie, że miasto, w którym się znajdujesz zostało stworzone z myślą o tobie. Jednocześnie pomyśl, że jesteś w nieodległej przyszłości. Otaczają cię inteligentne domy, samojezdne auta i najpiękniejsza architektura miejska wymieszana z doskonale zaprojektowaną i osadzoną w krajobrazie roślinnością.
Jeżeli masz ten widok przed oczami, to najprawdopodobniej jesteś w Mieście Lwa.
Kiedy przybyłam do Singapuru moje kolana zmiękły. Wiecie, to takie uczucie zwiastujące miłość i lęk jednocześnie. Zobaczyłam wspaniałe budowle, a nie miasto z betonu. Jednocześnie miałam świadomość, że to nie jest zasługa wojującej o swój byt roślinności. To jak wygląda państwo-miasto Singapur jest zasługą ludzi i konfucjanizmu, tak obecnego w azjatyckim sposobie myślenia o współdzieleniu przestrzeni życiowej
Singapur odzyskał niepodległość nieco ponad pół wieku temu. Wyzwolił się spod kolejnych okupacji: japońskiej i brytyjskiej oraz z kontraktu wiążącego go z Malezją.
Do władzy doszedł wykształcony w Londynie “architekt” kraju: Lee Kuan Yew (zmarły w 2015). Przez 26 lat pełnił stanowisko premiera, a następnie został ministrem seniorem, aby w końcu zostać ministrem mentorem. Tak, nie mylisz się, stworzono to stanowisko specjalnie z myślą o nim. Sprawił, że z małego państwa na końcu świata, wyrosła jedna z najsilniejszych światowych gospodarek.

Wojna z korupcją
Lee Kuan Yew wytoczył wojnę korupcji. Wprowadził także system klasyfikacji obywateli w zależności od ich umiejętności. Skierował państwo w stronę branży technologicznej oraz finansowej. Dzisiaj Singapur jest jednym z największych centrów bankowych na świecie, jednocześnie stanowi programistyczną mekkę dla startupów.
Na ulicach jest czysto, schludnie i chociaż jest to kraj autorytarny (z fasadową demokracją) to policji nie widać zbyt wiele. W zasadzie nie widać jej w ogóle. A przecież mamy do czynienia z krajem, w którym za najdrobniejsze przewinienie grożą horrendalne mandaty, a za większe kara śmierci.
Przykładowo, za palenie papierosów w niewyznaczonej do tego strefie zapłacimy 1000 SGD. Taka sama kwota tyczy się posiadania i konsumowania gum do żucia. Picie i jedzenie w metrze to ok. 500 SGD, a za spożywanie narkotyków czy samo ich posiadanie może grozić od kary chłosty aż po karę śmierci. Karane są także: związki homoseksualne, nie spłukanie wody w toalecie, czy chodzenie nago po własnym domu.

Jak więc to wszystko jest możliwe? Jakim cudem Singapur jest stabilną gospodarczo oazą? Krajem pełnym zadowolonych z poziomu życia ludzi, a jednocześnie cenzurującym prasę, literaturę, kinematografię? Państwem, sympatyzującym jednocześnie z Chinami i z Zachodem?
Nie znam odpowiedzi
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Zdaje się po prostu, że w Mieście Lwa tak po prostu już jest. Autorytaryzm karzący ludzi za żucie gumy na ulicy nie potrzebuje szwadronów policji, by wyciągnąć konsekwencje od buńczucznych turystów czy obywateli. Chociaż takowe ma, ponieważ budżet wojska w roku 2009 wynosił 11,4 miliardy USD, czyli ok. 5% PKB. Okazuje się, że to jeden z najwyższych wyników w skali całego świata (27 pozycja wg Wikipedii). Każdy obywatel ma w głowie „policjanta”, który pilnuje, by dobro wspólne przeważało. A w takiej kulturze są wychowywani mieszkańcy Singapuru.

I choć nie mamy do czynienia z typowym kultem jednostki, to większość Singapurczyków do osoby ministra mentora pałała ciepłymi uczuciami. A obecnie ta miłość skierowała się w stronę następcy w fotelu premiera, Lee Hsien Loonga. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obecny premier jest synem… poprzedniego pierwszego ministra. Ale takie przypadki znamy także z Kanady, więc może niepotrzebnie doszukuję się tu nepotyzmu?
H(e)aven
Singapur jest pięknym, przemyślanym państwem-miastem. W którym wolność człowieka jest ograniczona, z uwagi na dobro całego społeczeństwa (wg oficjalnych informacji). Wiemy, iż nie możemy oceniać kraju po kilku dniach spędzonych na zwiedzaniu. Gdybym mogła spojrzeć na „na czysto”, bez oglądania się na politykę, kwestie praw mniejszości seksualnych, czy etykę prasy, to już dzisiaj przeprowadziłabym się do Miasta Lwa. Naprawdę.
Ten maleńki skrawek świata na końcu Półwyspu Malajskiego urzekł mnie całym swoim pięknem. Zarówno gościnnością ludzi jak i cudownie zaaranżowaną przestrzenią, przemyślaną nie tylko z myślą o turystach, ale przede wszystkim o mieszkańcach.
Doskonała lokalizacja sprawiła, że jest to miasto, które posiada znakomity potencjał by nazywać je rajem na ziemi. Przez cały rok jest ciepło, są owszem monsuny, ale nie przeszkadzają w codziennym funkcjonowaniu. To wszystko spowodowało, że stał się jednym z największych światowych portów, rokrocznie wygrywając z Hongkongiem czy Szanghajem.
Zwiedzanie – banał
Zwiedzanie miasta jest banalnie proste. Nie tylko bliskość, ale i metro, zorganizowane chyba najlepiej na świecie (a zaufaj mi, widziałam mnóstwo systemów). Kiedy przyjechaliśmy do Singapuru wynajęliśmy dwuosobowy pokoik w dzielnicy Little India.
Nasz hostel znajdował się pomiędzy dwiema stacjami, zawierającymi linię prowadzącą prosto na lotnisko. Transport jest tani. Jednak wynajęcie pokoju w hotelu jest trudniejsze – te są bardzo drogie i warto zaplanować sobie taki wydatek wcześniej. O sposobach na planowanie wyjazdów opowiem Wam w osobnych wpisach. W następnym wpisie opowiem także, jak podróżować po Singapurze i co warto w nim zobaczyć!
Podróżowanie, życie i jedzenie w Singapurze:
Ten wpis nie byłby kompletny bez dokładnych porad. Poniższej znajdują się linki do przydatnych wpisów, zawierających mapy i koszty zwiedzania najfajniejszych atrakcji oraz informacje, gdzie jeść w Singapurze!
- 3 dni w Singapurze, kompletny przewodnik z mapami i kosztami
- Gdzie jeść w Singapurze, wskazówki z najfajniejszymi miejscówkami
- Co zobaczyć w Singapurze