Bądźmy w kontakcie
Pozostaw adres email w celu otrzymywania nowości na blogu

Kiedyś wyszłam z mojego lokum w stronę kilku polecanych atrakcji i nim się zorientowałam, okazało się, że opuściłam stolicę. Dublin jest małym miastem, o ponad połowę mniejszym od mojego rodzinnego Poznania. Co jest zaskakujące, mieszka w nim niemal tyle samo ludzi. I to faktycznie daje się odczuć w Dublinie, zwłaszcza wieczorem, kiedy studenci wychodzą „na miasto”.
Dublin, jak każde większe miasto, europejska stolica, posiada system zwiedzania „hop-on-hop-off”. Jeśli nigdy się z tym nie spotkaliście, to polega on na tym, że kilka autobusów (specjalnie oznaczonych), przemierza określoną trasę zwiedzania, z największą liczbą ciekawych atrakcji. Korzystając z tego rozwiązania można sprawnie i wygodnie zwiedzić miasto z przyległościami, wskakując i wyskakując z autokaru. Dzisiaj bym z tego rozwiązania zdecydowanie skorzystała, ale kiedy pierwszy raz byłam w Irlandii, to nie miałam kasy na takie przyjemności (dzisiaj firm oferujących taką usługę jest wiele, można też załapać się na takie przejażdżki z Dublin Pass, która kosztuje 50 Euro i zdecydowanie się opłaca, bo zapewnia dostęp do większości atrakcji turystycznych).
Powiem tak, zamki są fajne i na pewno lubię je zwiedzać, ale wszystkie są do siebie dosyć podobne, a bez znakomitego przewodnika większość takich miejsc jest… nudna! W dodatku, zamek dubliński, to tylko kupa kamieni, nie zostało z niego zbyt wiele, poza jedną wieżą… Dlatego ja, w przeciwieństwie do większości, zaproszę Was do odwiedzenia w Dublinie tego, co według mnie warto!
Uwaga, nie jedźcie tam w szczycie turystycznego sezonu (późną wiosną, latem, wczesną jesienią), bo nie da się odczuć tego klimatu. Temple Bar to upstrzona klimatycznymi pubami dzielnica, w której wąskich, średniowiecznych uliczkach można się zgubić. Niestety wraz z nadejściem sezonu, zaczyna być oblegana przez międzynarodowe środowisko i staje się mniej autentyczna. Wtedy, jeśli chcecie poczuć prawdziwie irlandzki klimat, udajcie się w okolice głównej ulicy O’Connell Street i Spire of Dublin, a następnie zgubcie się w jednej z wielu bocznych uliczek. Wejdźcie do pierwszego pubu, z którego rozlegnie się skoczna, irlandzka muzyka, zamówcie Guinessa bądź Jamesona i… bawcie się!
To miejsce po prostu trzeba zobaczyć. Jeżeli chodzi o klimat, to jest zupełną odwrotnością tego, co poczujecie w Temple, bo to… dawne więzienie. Bardzo ponure i depresyjne, ale z pewnością oddziałujące na wyobraźnię. Rozstrzelano w nim przywódców Powstania Wielkanocnego (o czym przeczytacie w tekście na temat irlandzkiego konfliktu). Nagrano w nim kilka naprawdę świetnych filmów, bo jego przerażająca, wiktoriańska architektura nie ma sobie równych. Dobrze, że w pobliżu jest Guiness Storehouse, bo kiepsko z emocjami po zwiedzaniu tego przybytku.
Miałam ogromny dylemat, umieszczając to miejsce POD więzieniem, więc przyjmijmy, że jest ex aequo, dla mojego spokoju sumienia. Sama szkoła jest najstarszą uczelnią na wyspie, a do grona jej absolwentów zaliczymy: Oscara Wilde’a, Brama Stokera czy Edmunda Burke’a. Monstrualny kompleks budynków zaczął powstawać już w XVI wieku, na wyraźny rozkaz Elżbiety I. Kilkadziesiąt lat później, poprzez ofiarowanie władzom uniwersytetu Księgi z Kells (pochodzącego z 800 r. n. e. zbioru 4 ewangelii, ozdobionych przepięknymi rycinami), zainicjowana została budowa wspaniałej biblioteki, w której możemy podziwiać manuskrypt. W ramach ciekawostek, dowiedziałam się, że w oryginalnym zapisie w Księdze z Kells, znajduje się trochę błędów, które zmieniają sens konkretnych Ewangelii. Stara Biblioteka uniwersytecka natomiast zdumiewa swoim majestatem i klimatem. Poczujecie się tam jak w serii powieści o Harrym Potterze. Oprócz tego znajdziecie tam książki w skórzanych oprawach, pożółkłe ze starości mapy i inne artefakty minionych stuleci.
Do tej mieścinki dojedziecie komunikacją miejską, a jak już dojedziecie to znajdziecie się nad morzem północnym i w najstarszym porcie promowym w tych okolicach. Tutaj także znajduje się mnóstwo klimatycznych, małych pubów oraz muzeum Jamesa Joyce’a. Dla mnie to była świetna wyprawa.
Chociaż nie lubię kościołów, to c’mon, te w Irlandii dają radę. Wczesnogotycki z przełomu XI/XII wieku, naprawdę zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Powstał, aby upamiętnić działalność na tych terenach Świętego Patryka. W okresie reformacji katedrę przejęli protestanci. Budynek udało się utrzymać w bardzo dobrym stanie, dzięki pieniądzom Arthura Guinessa. Tak, tego samego, który stworzył legendarne, irlandzkie piwo (czytaj o Dniu Świętego Patryka).
Nie lubię piwa, ale zobaczenie tego miejsca (mimo, iż byłam wtedy biedakiem i nic nie mogłam sobie kupić), sprawiło mi mnóstwo radości! Dzisiaj wejście dla dorosłych do tego obiektu kosztuje 18,50 Euro. Warto udać się tam na zwiedzanie, a jak macie zasobniejszy portfel, to i kupicie trochę pamiątek w lepszych cenach niż we wszechobecnych sklepach z pamiątkami. W dodatku możecie też wejść na kolację! To miejsce można zwiedzać w ramach Dublin Pass.
Lub dowolna inna, może mniej komercyjna destylarnia whisky. Skoro było piwko, to czas na dobrą „łychę”. U Jamesona możecie skorzystać z różnych opcji zwiedzania obiektu wraz z testowaniem alkoholu. Ceny od 19 do 50 Euro w zależności od preferowanej przez was opcji. W ramach Dublin Pass macie wstęp także tutaj i do innych destylarni (np. do Teelings).
Również anglikańska katedra, która nie jest tak imponująca i starodawna jak ta świętego Patryka, ale znajdziecie w nim rozległą kryptę z mumiami kota i myszy. Tego nie da się odzobaczyć.
Przejście się wzdłuż głównej rzeki jest całkiem miłym przeżyciem. Wycieczkę możecie zwieńczyć zwiedzając replikę trójmasztowego statku. Znajduje się na nim muzeum upamiętniające wielką, irlandzką emigrację, spowodowaną klęską głodową. Oryginalny statek aż 16 razy przepłynął Atlantyk i choć pojedynczy rejs trwał średnio 47 dni, to podczas tych wypraw nie zmarła ani jedna osoba. Podczas dziewiczego rejsu liczba pasażerów nawet się powiększyła, wskutek szczęśliwego porodu, a chłopcu nadano drugie imię na cześć statku i jego właściciela. Warto zaznaczyć, że w szczytowym momencie kapitan zgodził się zabrać na pokład aż 254 osoby, chociaż dopuszczalna liczba to 40. Pierwszy rejs, który nie służył ludziom i nie był związany z emigracją, zakończył się natychmiastowym zatonięciem okrętu (a może miało to związek z tym, że statek trafił w angielskie łapska?).
Żeby odpocząć wśród zieleni, poczytać, posnuć się i przede wszystkim zobaczyć wypas dzikich danieli na własne oczy – po prostu warto. Park jest przepiękny i znajduje się w nim wiele ciekawych punktów, takich jak: rezydencja prezydenta Irlandii (wiecie, że w Irlandii jego kadencja to aż 7 lat?), zamek Ashtown, ZOO, krzyż papieski (pod którym pasą się daniele), czy pomnik Wellingtona (który wygląda trochę jak miniatura tego z Waszyngtonu), wiktoriańskie ogrody i całą masę innych atrakcji.
U mnie na szarym końcu, bo po prostu muzeów nie lubię:
Pamiętajcie o tym, by nocleg zabookować z pewnym wyprzedzeniem, poza największym szczytem turystycznym. W przeciwnym razie będziecie musieli ponieść dość wysokie koszty. Niekiedy ceny hoteli i hosteli mogą zaskoczyć nawet poza sezonem, więc zanim kupicie sobie tani lot do Dublina upewnijcie się, że nie wydacie fortuny na nocleg.
Warto, zdecydowanie bardziej, posilać się w pubach niż w restauracjach, w których ceny mogą przyprowadzić niejednego do zawału. Fish and chips w pubie powinno kosztować maksymalnie do 10 Euro z piwem lub Colą. Tylko nie pozostańcie na takiej diecie zbyt długo, bo wrócicie tak jak ja, 10 kg ciężsi.
Pozostaw adres email w celu otrzymywania nowości na blogu
Irlandia jest na mojej liście miejsc do zwiedzenia już od dawna, bardzo podoba mi się tamtejsza kultura, podejście do życia. Będąc w tym kraju nie można też pominąć stolicy, poradnik będzie na pewno przydany i funkcjonalny dla każdego.